wtorek, 21 marca 2017

11.

*Alex*
Mijają kolejne dni. W sumie to 7 tygodni bez większych kłótni, nie licząc tej wczoraj. Do teraz się na mnie focha, a przecież dziś ślub jej brata Brandona z perkusistą Brennem.

Szykuję się w sypialni, gdy żona wraca od fryzjera.
- Ślicznie wyglądasz. - chwalę jej wygląd, ale ona nawet nie zwraca na mnie uwagi.
Sav wpycha się przede mnie i szuka w szafie sukienki, którą kupiła na dziś. Śliczna, czerwona, do kolan z nieco dłuższym tyłem, koronkowymi rękawami i całą masą tiuli. Wprost dla niej. Uśmiecham się sam do siebie i wiąże krawat w zbliżonym odcieniu.

Wychodzimy z domu po 13 i udajemy się do pięknego dworku w malowniczym Santa Barbara, gdzie urodził się Benko. Chłopcy, choć bardzo chcieli, nie mogli otrzymać ślubu w kościele, więc załatwili znajomego księdza, a właściwie mojego wuja. Spotkamy się przed wejściem z resztą zaproszonych osób.
- O, już jesteście. Cudownie. - Bren ściska nas i wchodzimy do budynku.
Wszędzie dookoła są rośliny i bardzo drogie ozdoby. Szklane żyrandole, wiszą dość nisko, a złote kinkiety zdobią węższe korytarze. Szklane schody zdobi balustrada z białego złota, a posadzki są wysadzane kosztownym diamentami.
Udajemy się do odpowiedniej sali i witamy się m.in. z Nią. Dziewczyna od razu wdaje się z Sav w dyskusję. Fajnie, że mamy w The Heirs wspólnych znajomych.

Punktualnie o 16 zaczyna się ceremonia. Nie jest ona typowa, tak jak para młoda. Sav i Nia stoją odpowiednio za Brandonem i Brennanem jako świadkowe.
- Brandonie, przyjmij tę obrączkę jako znak mojej miłości i wierności... - zaczyna Bren i nakłada na palec ukochanego złotą obrączkę. - W domu ułożyłem całą przysięgę, co powiem, ale to nie ma sensu. Doskonale wiesz co chciałbym przekazać, a mówienie tego na tak zwany pokaz... No cóż. Nie jestem tego zwolnikiem... - mówi z uśmiechem na ustach.
- Racja. Nie potrzebujemy słów. - odpiera Brandon i bierze od duchownego obrączkę. - Brennanie, przyjmij tę obrączkę jako z znak mojej miłości i wierności. - wymawia słowa formułki, a złoty krążek nakłada na palec Benko i całuje.
Wzruszam się, po raz pierwszy na ślubie. Oni razem są tak cholernie uroczy. Aż czasami im zazdroszczę.

Wesele trwa w najlepsze. Goście, którzy z nami rozmawiają myślą, że wszystko jest między nami w porządku. Savannah udaje kochaną, czułą żonę, a ja równie dobrego męża. Choć nie muszę mówić, że woli spędzać czas z Nią, Eianem, Rylandem czy Rydel, którzy także są tu obecni. Mam dość tej całej sytuacji i wychodzę z teściem Kenem na balkon.
- I jak? - pyta, opierając się o barierkę.
- Nie jest najgorzej. W sumie to było naprawdę dobrze, ale wczoraj Savy odstawiła scenkę i zupełnie nie rozumiem o co... - wzdycham, kątem oka rzucając w jej stronę. Wygłupia się w najlepsze z Rydel.
Wyciągam z kieszeni telefon i piszę do niej to co aktualnie czuję.
'Mówiłaś kocham. Mówiłaś, że mnie chcesz. Mówiłaś, ale... Z kim innym bawisz się. Wolności czuję... Wolności czuję smak. Ja nie chcę Ciebie, ja nie chcę Ciebie znać...'
Próbuję ściągnąć z palca obrączkę, ale nie mogę, gdyż nieco spuchły mi kostki. Czekam więc chwilę obserwując jak żona odczytuje wiadomość i wracam na salę, gdy tracę ją z oczu.
- Gdzie poszła? - pytam Brandona, a ten wskazuje na korytarz prowadzący do toalet.
Ruszam w tamtą stronę i widzę jak na samym środku Savannah chwieje się. Podbiegam do niej i w ostatniej chwili chwytam w ramiona, gdyż traci przytomność.
- Sav... Kochanie... - szeptam i uraniam łzę, która spada wprost na nią. Nie mogę jej stracić. Nie teraz. Jestem cholernym dupkiem. Nie potrzebnie to napisałem. Klękam, przyciskając ją do serca i wołam o pomoc. Całe szczęście, że oddycha, a ja w porę ją złapałem i nic jej nie jest.

1 komentarz:

  1. Sav już miała takiego gonga- że się nie trzymała na nogach ;)
    Spox, Lex - nie stracisz jej!
    Pozdrawiam i czekam na next.

    OdpowiedzUsuń